Podczas zajęć mężczyźni orientowali się, że w codziennym życiu są poza sferą uczuć, postępują zgodnie z jakimś przyjętym wzorcem. Powoli odkrywali, że opiekując się własnymi emocjami, mogą szczerą troską otoczyć także swoich bliskich.
O projekcie Men in Care opowiadają Magdalena Moskal i Michał Kasela, psychologowie i trenerzy ze stowarzyszenia PLinUE
Grupa wspólnie pracujących kobiet bierze na warsztat temat męskiej opiekuńczości, skąd taki pomysł?
Magdalena Moskal: Najkrócej mówiąc: z potrzeby sensu. Piętnaście osób skrzyknęło się, by założyć stowarzyszenie. Byli gotowi porzucić swoje stabilne etaty na rzecz rozwoju i wyzwań, jakie dziewiętnaście lat temu niosła ze sobą możliwość pozyskiwania dotacji unijnych. Dzięki nim chcieli realizować innowacyjne projekty dotyczące równości płci, partnerstwa i szeroko pojętej tematyki work-life balance. Pierwszy duży projekt realizowany przez stowarzyszenie dotyczył równych szans i godzenia ról w związku. Zajęły się nim kobiety, wówczas młode matki, bardzo ambitne, jednocześnie mocno zaangażowane w macierzyństwo. Same szukały sposobu, jak połączyć karierę zawodową z rodzicielstwem i wesprzeć inne kobiety mierzące się z podobnym problemem, a dodatkowo w proces wychowania zaangażować mężczyzn. To doświadczenie pokazało nam kierunek, w którym chcieliśmy iść. Organizowaliśmy pierwsze warsztaty dla ojców w Krakowie, w czasach kiedy nie było to popularne. Zresztą tytuły projektów, na których budujemy doświadczenie, mówią same za siebie: Kobiety. Liderki. Obywatelki; Mama wraca do pracy; Uczelnia przyjazna rodzicom, czy „Innowacyjne wykorzystanie coachingu do wspierania równowagi praca – rodzina”. Projekt Men in care to kolejny z nich.
Men in care to trzyletni, międzynarodowy program realizowany przez dwanaście różnych organizacji. Jaka była Wasza rola w tym projekcie?
MM: Uczestniczyliśmy w nim na różnych etapach. Od organizacji eventów wprowadzających do tematu męskiej opiekuńczości, po szkolenia dla pracowników i menadżerów z firm, administracji, organizacji pozarządowych czy wyższych uczelni. Organizację szkoleń poprzedzał etap badawczy. Część tych badań, w trzech korporacjach działających na terenie Polski robiły socjolożki z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Sam projekt realizowany był w siedmiu europejskich krajach, uczestniczyły w nim międzynarodowe zespoły. Chcieliśmy zgłębić temat męskiej opiekuńczości, stopień rozumienia go w zróżnicowanych środowiskach pracy i na tej podstawie stworzyć narzędzia pomocne pracodawcom i pracownikom do budowania work-life balance.
Michał Kasela: W projekcieMen in care była duża dowolność co do zakresu szkoleń. Zależało nam by pójść z nim jak najszerzej, Ja sam robiłem szkolenia głównie dla biznesu, adresowane do menadżerów i osób, które mają wpływ na struktury firmy oraz do pracowników, ale spotkania i warsztaty odbywały się w różnych miejscach, np. w klubie ojców, na uczelniach ze studentami.
Czego potrzeba w kulturze korporacyjnej, aby mężczyźni na równi z kobietami angażowali się w życie rodzinne?
MK: Oczekiwania firm wobec naszego warsztatu były takie: powiedzcie naszym ludziom jakie są dobre praktyki, pokażcie „jak trzeba” i co to jest ta męska opiekuńczość. Zwierzchnikom zależało, żeby pracownicy tak ułożyli sobie w domach ten temat, aby mogli dobrze pracować. Ja robiłem odwrotnie. Zaczęliśmy od dekonstrukcji pojęcia opiekuńczości. Chciałem uświadomić ludziom, że nie ma jednego słusznego modelu, recepty na dobrą relację, na przykład ojca z córką, że dużo zależy od dostosowania się do warunków i możliwości, zamiast realizowania sztywnego wzorca. Zachęcałem ludzi do zastanowienia się co dla nich samych oznaczają te pojęcia: lęku, troski, opieki. Początkowo ludzie byli zagubieni. W kulturze korporacyjnej nie przywykli do takiego wzorca, ale w efekcie rodziła się z tego bardzo ciekawa, wolnościowa dyskusja.
Współpracowaliście z międzynarodowymi korporacjami, organizacjami pozarządowymi i klubami rodzica. A jak na temat męskiej opiekuńczości reagował przeciętny polski przedsiębiorca i jego pracownicy?
MM: Wysyłaliśmy mnóstwo ofert bezpłatnych szkoleń z dużą możliwością dostosowania tematów do potrzeb konkretnej firmy i nie było odzewu. Próbowaliśmy do nich dotrzeć, czasem korzystając z własnej sieci kontaktów, ale słyszeliśmy, że mają inne priorytety, że to nie ten moment.
Dlaczego?
MM: Jedna z kobiet pracująca w bardzo zmaskulinizowanej dużej polskiej firmie powiedziała, że jej ludzie nie są na to gotowi, że dla pracowników płci męskiej,to jest temat z kosmosu. Myślę, że coś w tym jest, ludzie nie wiedzą o co chodzi, trochę obawiają się tego, co chcemy im zaproponować. Boją się, że nagle facet utrzymujący rodzinę będzie musiał iść na tacierzyński.
A czuliście taką obawę po stronie pracodawców, że mężczyźni zaczną nagle masowo brać urlopy rodzicielskie na dzieci?
MM: Na ten moment pracodawcy nie muszą się tego obawiać, bo tylko nieliczni ojcowie korzystają z urlopu rodzicielskiego. Pokazują to dane: w 2015 i 2016 roku tylko 3 procent pracowników decydowało się na taką formę opieki. Mężczyźni korzystali za to chętniej z urlopów ojcowskich. W tych samych latach, na taki urlop zdecydowało się 40 na 100 ojców niemowląt. Pamiętajmy jednak, że urlopy ojcowskie są o wiele krótsze i trwały średnio około dwóch tygodni.
MK: Korporacje nie mają z tym problemu. To, co jest zatwierdzone prawnie działa, reszta ich nie obchodzi. Za to w trakcie szkoleń miałem trudności w formułowaniu myśli, uważałem na to, czego i w jaki sposób nie mówić. Sam przymiotnik „męski” był problematyczny, bo czemu ta opiekuńczość musi być jakaś? A jak jest niemęska, to co? Wtedy jest lepsza czy gorsza? I jak się to ma do innej opiekuńczości, choćby w ciągle zmieniających się modelach rodzin. Taka polityczna poprawność wyczuwalna była też po stronie pracodawców. Menedżment na etapie rozmów podchodził do tematu bardzo delikatnie, za to pracownicy w trakcie szkoleń już nie.
To znaczy?
MK: Pracownicy chcieli rozmawiać głębiej. Padały bardzo konkretne pytania, na przykład: czy matka może zrobić z syna geja ( jakie jeszcze?), czy jej nadopiekuńczość wpływa na bycie uległym facetem w dorosłym życiu. Mężczyźni zastanawiali się jaka jest rola ojca, a jaka matki i czy potrzebne są te wszystkie równościowe kategorie. Czułem, że to przez menadżerów traktowane jest z obawą, zwyciężała w nich polityczna poprawność.
Ale to problem „politycznej poprawności”? Czy bardziej niedopasowanie do społecznie narzuconych ról?
MM: W ramach projektu prowadziłam warsztaty dla ojców w dziecięcym klubie. To była grupa starszych, bardzo świadomych mężczyzn, „ojców w drugiej rundzie”, którzy oprócz małych dzieci z obecnymi partnerkami, mieli już dorosłych synów i córki z poprzednich związków. W relacjach ze starszymi dziećmi byli ojcami nieobecnymi, zajętymi zarabianiem pieniędzy. Nie budowali tych więzi od początku, w rezultacie mają słaby kontakt z nastoletnimi dziećmi. Wtedy traktowali taki model i swoją w nim rolę jako konieczność, nie wiedzieli, że mogą inaczej. Teraz zależy im, aby budować z dziećmi bliskie więzi, poświęcać im czas.
To dojrzali mężczyźni z ugruntowaną pozycją zawodową, znika ryzyko utraty kariery. Oni niczego nie poświęcają ani dla domu, ani dla dzieci.
MM: Fakt, wielu z nich ma własne przedsiębiorstwa z wyrobioną pozycją na rynku, nie muszą na ich rozwój poświęcać wiele czasu. Ale priorytety zmieniają się nie tylko w grupach tak uprzywilejowanych. Badania pokazują, że to coraz częstszy trend wśród starszych ojców. Mężczyźni między 45 a 64 rokiem życia spędzają średnio o 20 minut dziennie więcej czasu ze swoimi dziećmi niż ich młodsi koledzy. Coraz częściej mężczyznom doskwiera brak kontaktu z dziećmi, brak czasu na budowanie relacji takiej, jakiej by chcieli. I nie mówię tu o dobrze zarabiających mieszkańcach dużych miast. To często ojcowie z mniejszych ośrodków, którzy chcą spędzać czas z rodziną, ale realia są takie, że to oni są głównymi żywicielami rodziny. Zmienia się myślenie, poszerza społeczna rola mężczyzn, ale warunki gospodarcze pozostają bez zmian.
Warsztaty dotyczące opiekuńczości prowadziliście w środowisku międzynarodowym. Czy te same obserwacje i problemy dotyczyły mężczyzn z innych krajów? I jak na ich tle wypadali Polacy?
MK: Obcokrajowcy z którymi zetknąłem się w trakcie szkoleń, to osoby, która podjęły jakąś próbę oddzielenia się od kultury, rodziny. Ludzie z takim doświadczeniem zazwyczaj są bardziej odważni, dążący do samodzielności, czasem wkurzeni, że ich kraj nie dał im tego, czego potrzebowali. W Polsce mężczyźni są dużo bardziej zależni. Od rodziców, teściów, finansowo, emocjonalnie, na bardzo wielu płaszczyznach. To ważny problem facetów w Polsce. Oni często nie żyją samodzielnie, w takim dosłownym sensie. We wspólnym mieszkaniu czasem zajmują pokój z żoną i z dzieckiem, w drugim są rodzice, a w trzecim jeszcze wymagająca opieki babcia.
Jednak opieka nad osobami zależnymi w Polsce to wciąż domena kobiet
MK: To prawda, 65 procent nieformalnych opiekunów zostających w domach, to kobiety. Ale często wystarczy jeden telefon od mamy i facet jedzie. Po pracy znajduje czas by zrobić jej zakupy. Jeśli chodzi o tego typu zależności, to często u facetów są one bardzo mocne.
Wystarczy telefon od mamy. A co gdy w tej samej sprawie dzwoni żona lub partnerka?
MK: To już mniej. Stąd biorą się problemy z opiekuńczością. Faceci nie potrafią wybrać, bo wciąż są na jakiejś smyczy. Nie dorośli emocjonalnie, żeby zastanowić się co wolą, czego chcą. Powielają schemat, w którym żyją od lat. I jeśli w nim to mama mówiła im co robić, to oni tak robią. Nie zastanawiają się jak wpływa to na ich rodzinę, często narracja jest taka, że żona po prostu nie rozumie. To często pojawia się na terapii.
Czy w procesie terapii udaje się tę męską opiekuńczość jakoś naprawić, odbudować?
MK: To popularny obecnie trend. Próba bycia lepszym ojcem niż ten, który nas wychował. Ale skąd wziąć konstruktywny wzorzec, skoro ten, który mieliśmy był negatywny? Mężczyźni mają się od czego odcinać. Czasem to całe pokolenia przemocowych alkoholików, pracoholików nie zaangażowanych w rodzinę. Praca nad tym, to dramatyczne zmagania, budowania na nowo czegoś, czego nigdy nie było, czasem błądzenie i olbrzymi wysiłek. Dużo też zależy od tego, w jakim wieku są dzieci. Najbardziej spektakularne zmiany są w przypadku tych najmłodszych. Zdarza się, że dziecko przestaje mieć dysleksję, zaczynają odnosić w szkole sukcesy. Ojciec często przeprasza, relacje się poprawiają, ale nie zawsze to wystarcza.
Da się te dobre praktyki wcielać w codziennym życiu, poza terapią?
MK: Nie ma innego rozwiązania niż takie sokratejskie: poznaj siebie. To musi wychodzić z wewnątrz, z zainteresowania sobą.
MM: Jeden z mężczyzn, ojciec kilkuletnich dzieci opowiadał jak uświadomił sobie, że cały czas działał w trybie zadaniowym. Dopiero teraz, poprzez zabawę i bycie z dziećmi odkrywa dla siebie emocjonalny świat. Zobaczył, że to jego jedyna przestrzeń, w której może być sobą kompletnie spontanicznie. Nie myśli o innych rzeczach, po prostu jest. I myślę, że o to chodziło w naszym projekcie, żeby osoby, które nie żyją tak jakby chciały, mogły odkryć coś takiego. Jak to zrobią, jak nazwą tę opiekuńczość, to drugorzędna sprawa. Tak naprawdę chodzi o to, aby nauczyć się dbać o siebie, bliskich i świat wokół nas.